piątek, 14 lutego 2014

Nie kończąca się historia

Romantyczna historia z życia.

Niedawno w jednej lubelskich osiedlowych bibliotek dla dzieci znalazłem cudne wydanie "Nie kończącej się historii" Michaela Endego. To z pięknymi i jak mówi moja córka, ciut okropliwymi ilustracjami Antoniego Boratyńskiego
Książka wyraźnie przeżyła swoje, przez prawie trzydzieści lat od wydania musiała wędrować przez wiele rąk i tornistrów, przetrwała co najmniej jedną ulewę (z doświadczenia wiem ze książki mające za sobą wodowanie w wannie wyglądają ciut gorzej), straciła obwolutę, zyskała za to całą gamę zgnieceń i wgnieceń, kilka tłustych i kilka "dziwnych" plam, a także koślawych, pisanych nędznym długopisem lub też tępym ołówkiem przypisów, zakreśleń i poprawek ilustratorskich. O korektorowych ciapkach i paskach nie będę wspominał bo mi jakoś nie pasują.

Czytam ją sobie no nocach do poduszki, żałując troszkę, że nie zrobiłem tego wcześniej (te dwadzieścia parę lat temu) i jednocześnie ciesząc się, że byłem chory kiedy cała moja podstawówkowa klasa (nazwijmy ją III B) poszła do Kosmosu, którego już niestety nie ma (wiem, że tylko lubelacy to zrozumieją, ale nie mogłem się powstrzymać), na film z Limahlem.

Ale ja nie o tym chciałem....

Otóż na samym końcu książki, na dolnym rożku ostatniej strony, znalazłem kilka dni temu coś ślicznego i jakoś przyjemnie wzruszającego. Pomyślałem,  że podzielę się tym z Wami. 
Dziś jest chyba dobry moment.


Życzę wszystkim zakochanym E.Ł. na całym świecie, żeby Wasi kochani Arturowie Sz. zaglądali czasem do książek.
I żeby to była nie kończąca się historia (bez cudzysłowu).